
Żółty tulipan, rozdział 1
Książka pt. “Żółty tulipan” to historia detektywa o imieniu Jack, u którego pewnego dnia zjawia się młoda kobieta z prośbą o pomoc. Mężczyzna decyduje się jej pomóc, jednak gdy odkrywa kolejne aspekty tej sprawy, cała historia zaczyna przybierać coraz bardziej tajemniczy obrót. Cała książka składa się z 25-ciu rozdziałów a portal Anthropos będzie publikował kolejne części na swojej stronie.
Rozdział 1
Niebo zaczęło się już ściemniać, gdy nad miasteczko Anheim nadeszła silna ulewa wyganiając z ulic większość wracających po pracy mieszkańców. Ci, którzy zostali na opustoszałych chodnikach w pośpiechu rozkładali nad głowami parasole i gazety, starając ochronić się przed wielkimi kroplami siąpiącego deszczu. Jesień przyszła w tym roku nieco wcześniej niż zwykle, z miejsca stając się dla wszystkich ulubionym tematem do narzekań. Idąc ulicą często można było usłyszeć takie fragmenty rozmów jak: „byle do wiosny” albo „mam nadzieję, że wkrótce przestanie padać”. W tym deszczowym okresie mieszkańcy lubili po ciężkim dniu zaszyć się w swoich ciepłych domach i oddać tradycyjnym zajęciom – oglądaniu telewizji albo zabawie z dziećmi. Centrum miasta, które na co dzień tętniło życiem, teraz prawie całkiem opustoszało. Gdyby ktoś nie znał Anheim to mógłby pomyśleć, że większość jego mieszkańców postanowiła zrobić sobie wolne albo po prostu wyjechała na wakacje. Pojedyncze osoby snuły się mokrymi chodnikami przyglądając się ostatnim otwartym witrynom, na których wystawiono kolorowe ozdoby i eleganckie ubrania w nieprzyzwoicie wygórowanych cenach. Patrząc z boku miało się wrażenie, że ci ludzie nie mają własnych domów albo przynajmniej nie chcą do nich wrócić, no bo kto normalny włóczy się po zalanych ulicach z głową przykrytą zawilgoconą gazetą. Gdzieniegdzie dało się jeszcze dostrzec jak ostatni sklepikarze zamykają interesy a mężczyźni w garniturach w pośpiechu łapią swoje teczki i opuszczają eleganckie biura. Pogaszone światła w oknach, zamknięte drzwi, szarość nadchodzącego wieczoru, to wszystko sprawiało wrażenie jakby cała okolica zapadła w głęboki sen i przez jakiś czas nie miała zamiaru się obudzić. Było jednak w tym krajobrazie coś, co szczególnie zwracało swoją uwagę, niczym samotna latarnia świecąca pośród wzburzonego oceanu. W jednej z kamienic na drugim piętrze wciąż świeciła się lampa. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że ktoś po prostu zapomniał ją wyłączyć. Jednak osoby mieszkające w sąsiedztwie wiedziały, że światło pali się tam do późna każdego wieczoru już od dobrych kilku miesięcy. Gdyby się dobrze przyjrzeć, przez okno można by nawet dostrzec postać siedzącą w zamyśleniu przy swoim biurku. Był to mężczyzna w średnim wieku o brązowych oczach, ciemnych włosach i całkiem przystojnych rysach twarzy. Co jakiś czas pociągał trzymanego w ręku papierosa patrząc nieprzytomnie gdzieś daleko przed siebie. Tytoniowy dym powoli wypełnił cały pokój, spowijając kłębami blade światło lampy, która stała na biurku. Mężczyzna zgasił papierosa i machnął kilka razy ręką żeby przegonić białe obłoki dymu. Chociaż większość osób już dawno skończyła pracę on lubił posiedzieć w swoim biurze nieco dłużej. Właściwie spędzał tutaj każdy wieczór już od dobrych kilku miesięcy, od pewnego feralnego momentu w swoim życiu.
Nie chodziło o to, że miał dużo pracy, po prostu nie lubił wracać do pustki własnego domu. Domu, w którym oprócz dźwięków telewizora nikt nie wypowiedział do niego choćby jednego słowa, nikt nie zjadł z nim wspólnego posiłku ani nawet nie zaśmiał się z jego dowcipu. Podczas gdy dla większości ludzi dom był oazą błogiego spokoju, dla niego stał się więzieniem o zaostrzonym rygorze samotności. Więzieniem, gdzie do głosu dochodziły wszystkie wspomnienia które łączyły się z tym miejscem, te, które bezpowrotnie minęły pozostawiając go samego pośrodku pustych ścian.
Biuro natomiast dawało mu komfort, którego nie mógł znaleźć nigdzie indziej. Wieczorami miał czas żeby pobić się z własnymi myślami a w ciągu dnia odrywał się od przykrych wspomnień starając skupić się na pracy. Nie było jej dużo, to fakt, ale i tak był to dobry pretekst żeby oderwać się od przykrych wspomnień.
Mężczyzna chwilę siedział bez ruchu a potem sięgnął po stojącą na biurku drewnianą tabliczkę. Obrócił ją lekko w dłoniach aż w końcu złote litery błysnęły w świetle lampy ukazując napis: Jack Watson – prywatny detektyw.
– Detektyw… a to dobre – mruknął do siebie i odstawił tabliczkę na miejsce. – Może kiedyś tak było…
Tak się złożyło, że jeszcze rok temu Jack Watson był uznawany za najlepszego detektywa w okolicy. Miał sporo klientów a każda ważna osobistość w razie problemów kierowała swe kroki właśnie do jego biura. Jednak pewnego zimowego wieczoru jego życie wywróciło się do góry nogami, pozostawiając Jacka z pustką i smutkiem, jakich wcześniej nie było mu dane zaznać. Od tamtej pory stracił zapał do pracy i zamknął się w sobie a jego zwykła przenikliwość umysłu została wyparta przez natłok depresyjnych myśli. Wciąż i wciąż nawiedzały go te same ponure obrazy. Nie dawały mu spokoju, dzień czy w nocy, podążały za nim niczym zmory próbując dręczyć zmęczony umysł. Wdzierały się do jego głowy jakby bawiło je, że mogą poznęcać się nad klęczącym człowiekiem i zadać jeszcze kilka ciosów. Najgorsze był noce, dlatego Jack tak bardzo nie lubił zasypiać. Gdyby mógł najchętniej by tego nie robił, tylko przesiedział do rana na kanapie oglądając telewizje. Jednak był tylko człowiekiem i żeby funkcjonować potrzebował snu, czy to mu się podobało czy nie. Co wieczór zamykał więc oczy bojąc się że przykre wspomnienia znowu powrócą. I powracały bardzo często. Gdy tylko zamykał powieki, w jego umyśle rozgrywała się ta sama scena, jakby ktoś ciągle wciskał przycisk „powtórz to”: zimowy wieczór, stacja benzynowa z kolorowym neonem na dachu i kobieta leżąca nieruchomo na śniegu. Ma brązowe włosy, ładne rysy twarzy i zielone oczy, w których jednak czai się pustka i przerażenie. Mężczyzna podbiega bliżej, upada kolanami na zimny śnieg i rozpina jej kurtkę. Pod spodem ukazuje się biały materiał bluzki a nim duża plama czerwonej krwi. Kobieta patrzy nieprzytomnie w górę. Potem po raz ostatni łapie powietrze i jej ładne oczy zastygają w bezruchu. Mężczyzna zaczyna płakać. Jego łzy spływają po policzkach a po chwili skapują na jej pozbawioną życia twarz. Płatki śniegu łagodnie spadają z nieba zupełnie jakby też chciały zapłakać nad tą smutną sceną…
– Nie! – Jack krzyknął chwytając się za głowę. Oparł się o biurko i zaczął głęboko oddychać. – Czy to kiedyś minie? – wyszeptał, wciąż nie otwierając oczu. – Czy będę jeszcze mógł normalnie żyć?
Powoli zaczynał w to wątpić. Teraz bał się, że te obrazy będą go prześladować do końca życia, że nie dadzą mu spokoju dopóki sam się nie podda i nie zamknie oczu.
Puścił głowę i spojrzał przed siebie. W budynku panował zupełna cisza. Wszyscy już dawno wyszli, pozostawiając swoją prace i wracając do przytulnych mieszkań, w których mogli spokojnie odpocząć po długim dniu.
I gdy już miał sięgnąć po kolejnego papierosa z korytarza, przy którym znajdowało się jego biuro doszedł jakiś dźwięk. Cichy, ale jednak wyraźnie słyszalny, przypominał odgłos czyichś kroków. Miarowo przesuwał się wzdłuż korytarza powoli zbliżając się do drzwi gabinetu. Była to jedna z niedogodności przesiadywania samemu w pustej kamienicy. Dozorca, co prawda zamykał budynek, ale dopiero późnym wieczorem, kiedy upewnił się, że w środku nikogo już nie ma. Watson czasami nawet sam prosił go żeby zostawił otwarte drzwi nieco dłużej. Co jakiś czas zdarzało się, że ktoś wszedł z ulicy by zapytać o drogę czy adres, jednak równie dobrze mógłby tu wejść jakiś świr albo naćpany narkoman z bronią. Jack już nieraz miał do czynienia z niebezpiecznymi ludźmi jednak przezornie wolał być przygotowany na każdą ewentualność. Sięgnął do szuflady i wyciągnął z niej mały rewolwer z nadzieją, że nie będzie go musiał użyć. Na korytarzu znów zabrzmiał odgłosów kroków i za przeszklonymi drzwiami pojawił się cień jakiejś postaci. Watson położył palec na zimnym spuście celując zza biurka w zarys ciemnej sylwetki. Cień przez chwilę stał nieruchomo jakby zastanawiał się czy wejść do środka a potem ostrożnie nacisnął klamkę. Drzwi powoli otworzyły się i stanęła w nich piękna kobieta o delikatnej urodzie. Miała blond włosy zaczesane do tyłu, czarną spódnicę przed kolano i białą bluzkę, która podkreślała jej sylwetkę. W ręce trzymała małą, elegancką torebkę. Na pierwszy rzut oka wyglądała na jakieś dwadzieścia-kilka lat, ale w czasach nowoczesnych kosmetyków i drogich ubrań, ocenianie wieku po wyglądzie mogło być niezwykle złudne. Jackowi przypominała jedną z tych kobiet z wyższych sfer, które tak często widywał w filmach. Tych, w których piękna kobieta ma bogatego męża, pali zmysłowo papierosa i flirtuje z nowo poznanym detektywem…
Szybko otrząsnął się z tych głupich myśli i schował rewolwer do szuflady.
– Pan Watson? – dziewczyna odezwała się niezwykle subtelnym głosem, który idealnie współgrał z jej wyglądem.
– Tak – Jack odchrząknął i zamknął biurko. – W czym mogę Pani pomóc?
– Proszę wybaczyć wizytę o tak późnej porze – zaczęła – ale nie chciałam żeby ktoś mnie tu zobaczył.
Wyglądała na dość zdenerwowaną. W obu rękach trzymała czarną torebkę, na której zdążyło się już zrobić kilka wgnieceń od uścisku palców.
– Rozumiem – powiedział Jack, – chociaż muszę przyznać, że o tej godzinie rzadko miewam klientów. Jest już dość późno i…
– Oczywiście – kobieta zrobiła niepewnie krok do przodu – jednak proszę mi wierzyć, nie byłoby mnie tutaj gdybym nie miała dobrego powodu. Czy mógłby mnie pan chociaż wysłuchać?
– No cóż, w takim razie proszę usiąść panno…
– Wayne, nazywam się Veronika Wayne – odparła kobieta i usiadła na krześle po drugiej stronie biurka. Ułożyła elegancko nogi, położyła na kolanach torebkę, a potem delikatnie oparła o nią ręce. Jack zaczął się zastanawiać, dlaczego taka kobieta samotnie spaceruje o tej porze i co takiego ważnego przygnało ją aż do jego biura? Odruchowo spojrzał przez okno. Po szybie spływały grube krople deszczu jednak dziwnym trafem, kobieta była zupełnie sucha.
– A więc Panie Watson, jestem tutaj, ponieważ chcę, aby pomógł mi pan w bardzo ważnej sprawie. Jednak na początek mam jedną prośbę. Nikt nie może wiedzieć, że tu byłam ani że z panem rozmawiałam. To, co pan usłyszy musi pozostać między nami.
– Oczywiście, proszę kontynuować – odparł Jack i oparł ręce o kraj biurka.
– Ostatnio mam powody do niepokoju – powiedziała trochę cichszym głosem niż wcześniej – a ścisłej mówiąc obawiam się o swoje życie.
Jack wyprostował się na krześle i zmierzył kobietę badawczym spojrzeniem. Na jej twarzy zobaczył strach i niepokój, więc doszedł do wniosku, że jest z nim szczera.
– Czy ma Pani jakieś powody żeby tak sądzić? – zapytał w końcu po chwili milczenia.
– Nie przychodziłabym tutaj gdybym ich nie miała – dziewczyna pogrzebała chwilę w torebce a potem wyciągnęła lekko zmiętą kartkę papieru.
– Proszę na to spojrzeć – wyprostowała rękę i podała kartkę Watsonowi.
Wyglądało na to, że kobieta mówi zupełnie poważnie. Ktoś powycinał z gazet kolorowe litery i poprzyklejał je koślawo na papierze tak żeby tworzyły napis: Miej się na baczności, niedługo zginiesz suko. Wszystko razem tworzyło dość złowrogi efekt.
Jack uniósł brwi i ostrożnie spojrzał na Veronike Wayne.
– Ktoś przykleił tą kartkę do lustra w moim domu – wyjaśniła splatając nerwowo ręce na kolanach. W jej oczach było widać, że list ją przeraził, ale jednocześnie, że ma na tyle odwagi żeby wyjaśnić tą sprawę.
– A więc chce Pani abym dowiedział się, kto mógł to zrobić, tak?
– Nie panie Watson. Domyślam się, kto chce mnie zabić. Zna pan Toma Wayne’a, mojego męża?
– Tom Wayne? Mój boże, ten bogacz mieszkający w willi na obrzeżach miasta?
– Tak, właśnie on. Jesteśmy małżeństwem. Niestety w ostatnim czasie nasze relacje nie układają się najlepiej. Spuściła wzrok i wlepiła spojrzenie w swoje ręce. – Myślę, że można by to nazwać kryzysem małżeńskim.
– Ale rozumiem że nie dlatego podejrzewa pani męża?
– Oczywiście, że nie. Tu chodzi o coś bardzo przyziemnego Panie Watson – o pieniądze. Jak Pan wie Tom Wayne jest niezwykle majętnym człowiekiem.
– Słyszałem, że najbogatszym w mieście.
– Bardzo możliwe. W każdym razie pobraliśmy się dość szybko. Być może zrobiłam to zbyt pochopnie.
Jack chwilę się zamyślił i bez trudu wyobraził sobie młodą dziewczynę dającą się uwieść znanemu milionerowi. Spotykał je nieraz. Młode, niedoświadczone, chcące się wyrwać z małej mieściny albo po prostu takie, którym marzyło się łatwe życie u boku majętnego męża. Zastanowił się czy Veronika Wayne może być jedną z nich.
– Ale teraz wszystko jest inaczej – kobieta mówiła dalej. – Nie kocham swojego męża i nie jestem pewna czy on kocha mnie. Od jakiegoś czasu podejrzewa mnie o zdradę. Mówi, że planuję się z nim rozwieść.
– A planuję pani? – zapytał wyraźnie zaciekawiony Jack.
– Nie, chociaż nie jestem szczęśliwa. I nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek będę. Mam nadzieję, że teraz pan rozumie, o czym mówię. W razie rozwodu miałabym prawo do połowy majątku Toma. Nieruchomości, samochody, miliony na kontach bankowych. Ogromne pieniądze, którymi musiałby się podzielić. Jak pan widzi trudno o lepszy motyw.
Jack nachylił się nad biurkiem i sięgnął po zmiętą paczkę papierosów.
– Pozwoli Pani?
– Proszę – odparła kobieta.
– To niezwykle ciekawa historia pani Wayne, ale nie rozumiem jednej rzeczy.
Watson przytknął do ust papierosa i zapalił go jedną ze swoich starych zapalniczek. Stróżki dymu uniosły się nad żarzącym końcem roznoszą w powietrzu zapach tytoniu.
– Jeśli mąż rzeczywiści chciałby Panią zabić, po co przykleił kartkę? Po co zostawiać tak oczywisty dowód? Czy nie lepiej byłoby zrobić to dyskretnie… czy ja wiem, może upozorować wypadek?
– Nie znam wszystkich odpowiedzi Panie Watson. Gdybym je znała, nie byłoby mnie tutaj. Wiem tylko, że ktoś mi grozi, a mój mąż ma bardzo dobry powód żeby się mnie pozbyć. Dlatego liczę na Pańską pomoc.
– Czy próbowała pani zgłosić to na policję?
– Tak, przyjechali do domu i spisali protokół. Jednak bez dalszych dowodów niewiele mogą zrobić. Obiecali częściej wysyłać radiowóz w pobliże naszej posiadłości. To wszystko. Musi pan wiedzieć, że nazwisko mojego męża jest dobrze znane i ciężko znaleźć osobę, która byłaby gotowa o coś go oskarżyć.
– Pani Wayne… – rzekł Jack odstawiając papierosa do szklanej popielniczki – naprawdę bardzo chciałbym pomóc, ale nie jest pani zwykłą klientką, która weszła tutaj z ulicy. Tom Wayne to niezwykle majętny i wpływowy człowiek. Czy wie pani, co zaczną mówić ludzie, jeśli zajmę się tą sprawą? Szanowany mieszkaniec tego miasta i węszący wokół niego detektyw – nie, to nie może się udać. Już widzę te nagłówki gazet: „Podupadły detektyw szuka rozgłosu” albo „Watson oskarża szanowanego mieszkańca”.
Po chwili zgasił papierosa i spojrzał na urokliwą twarz dziewczyny. Jej niebieskie oczy nagle zrobiły się wilgotne. Wyglądała jakby siłą powstrzymywała się od łez. Prze moment patrzyli na siebie w milczeniu a potem dziewczyna nachyliła się nad biurkiem i złapała go za rękę.
– Panie Watson, bardzo proszę… – powiedziała cichym głosem – nawet błagam… Jeśli mam być szczera, wcześniej odwiedziłam kilka podobnych biur jak to. Wszyscy odmówili. Naprawdę nie mam się do kogo zwrócić…
Spuściła wzrok a po jej policzkach pociekło kilka błyszczących łez. Jack już dawno nie widział w czyichś oczach tak rozpaczliwej prośby o pomoc. Świadomie czy nie dziewczynie udało się skutecznie poruszyć jego sumienie. Z szuflady biurka wyjął białą chusteczkę i z lekkim zakłopotaniem podał jej do ręki. Veronika chwyciła miękki materiał i delikatnie otarła policzki.
– Przepraszam – powiedziała niepewnie podnosząc wzrok – ostatnio mam dużo na głowie. Czasami czuję, że nie ma nikogo, na kim mogłabym polegać. Niepotrzebnie pana w to wplątałam.
Jack westchnął i spojrzał z litością w niebieskie oczy Veroniki. Nie wiedzieć czemu, jej wilgotne źrenice sprawiły że wyglądała słodko i bezbronnie. Nie przepadał za takimi sytuacjami. Zawsze wtedy jego męskie serce miękło w obliczu pięknej dziewczyny zalanej łzami. To była jego największa słabość – nigdy nie potrafił odmówić kobiecie w potrzebie. Szczególnie, jeśli była tak urokliwa jak Veronika Wayne.
– Rozumiem sytuację, w jakiej się pani znalazła… – odezwał się niepewnie.
– Powiedzmy, że mógłbym się trochę rozejrzeć, może popytać kilka osób. Ale pod warunkiem, że zachowa pani dyskrecję – nie chciałbym trafić na pierwsze strony gazet.
– Oczywiście… – dziewczyna jeszcze raz otarła policzki i po raz pierwszy lekko się uśmiechnęła. – Czy wobec tego mógłby pan jutro przyjechać do mojego domu i trochę się porozglądać. Jeśli mój mąż zobaczy, że ktoś zainteresował się tą sprawą być może zrezygnuje ze swojego planu.
Jej twarz się nieco rozchmurzyła, ale w oczach nadal dało się dostrzec wyraz zagubienia.
– Niech tak będzie – odparł Jack, – jeśli to miałoby jakoś pomóc…
– Dziękuje panie Watson – rzuciła Veronika i sięgnęła do swojej torebki. – To moja wizytówka – podała Jack’owi elegancki kawałek twardego papieru ze swoim nazwiskiem. – Jest na niej mój numer telefonu w razie gdyby pan czegoś potrzebował.
Potem wstała z krzesła i ostrożnie podeszła do drzwi. – W takim razie do zobaczenia panie Watson, mam nadzieje, że jutro.
– Proszę na siebie uważać – odparł Jack wciąż trzymając w ręku kawałek twardego papieru.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało, po czym wyszła z biura zamykając za sobą drzwi. Watson przez chwilę wpatrywał się w złote litery wyryte na wizytówce a potem podszedł do zalanego deszczem okna. Spojrzał przez szybę w dół, na tonący w strugach wody chodnik. Tuż przy kamienicy na Veronike Wayne czekała czarna limuzyna. Gdy tylko wyszła z budynku, szofer wyskoczył z fotela kierowcy, rozłożył nad nią parasol i uchylił tylne drzwi. Veronika na moment zatrzymała się a potem spojrzała do górę w stronę jego okna. Nie był pewien czy go zobaczyła ale po chwili wsiadła do limuzyny a moknący szofer zamknął za nią drzwi i pospiesznie wrócił na swoje miejsce. Samochód powoli ruszył rozpryskując na boki wielkie kałuże wody. Potem odjechał niknąc gdzieś w gęstych strugach ulewnego deszczu.
Jack sięgnął po kolejnego papierosa i przypalił go starą zapalniczką.
– Co jak co… – pomyślał wydmuchując okrągły obłok dymu – ale trzeba przyznać że ta kobieta ma klasę.
Jeszcze wtedy nie wiedział, że właśnie wplątał się w intrygę, która potoczy się zupełnie inaczej od jego oczekiwań.
Autor: Konrad M. Pietrasiński

