
Co widzisz, jadąc przez Ukrainę…
Tekst: Oktawia Galbierska
Nie jest łatwo wrócić do pisania po tak długiej przerwie. A przerwa niestety była przymusowa – naczelnik urzędu jakiegoś tam w mieście Winnica odmówił mi pozwolenia na tzw. tymczasowe pereżywanie, czyli czasowy pobyt na Ukrainie. Nóż w plecy. Trzeba się było szybko spakować, a potem zorganizować na nowo w Polsce. A na sam koniec najgorsze: pokonać lenistwo. Teraz wracam pamięcią na wschód, żeby poruszyć jeszcze kilka tematów, a zacznę od widoków.
Jazda (samochodem, marszrutką lub pociągiem) przez Ukrainę sama w sobie jest przygodą, zarówno od strony technicznej jak i turystycznej. Z tej pierwszej możemy się przekonać o tym, że legendy na temat wszechobecnej korupcji i łapownictwa są prawdziwe. A jakże. Najlepiej mieć przygotowanych kilka banknotów o niskich nominałach (mam na myśli euro lub dolary, choć nasza kontynentalna waluta wyprzedziła „zielone”) i przyjaźnie pomachać nimi panu funkcjonariuszowi. Szczególne, jeśli nasz pojazd nie ma ukraińskich blach – wtedy kontrola murowana. Tu wspomnę, że to nawet nie wina chytrych policjantów; gdy tamtejszy „krawężnik” przychodzi do pracy dostaje odgórne polecenie, ile pieniędzy ma dziś przekazać naczelnikowi; tenże przekazuje część haraczu wyżej. I tak to się kręci. Kilka kontroli przeżyłam już parę lat temu; największą stratą była kradzież prawa jazdy należącego do koleżanki (tak, policjanci je ukradli; dokumenty unijne są wiele warte). Z tegorocznego pobytu utkwił mi przejazd przez granicę. Stoimy sobie grzecznie w długiej kolejce do budki z celnikiem (właściwie siedzimy w samochodzie – ja i mój znajomy, Stanisław). Przez pół godziny łańcuszek samochodów ani drgnął i zaczęliśmy się irytować. Tym bardziej, że pasem obok – czyli tym, którym się wjeżdża na Ukrainę – co chwilę mijało nas jakieś auto, zajmując pierwsze miejsce w kolejce.
– A oni czemu tam jeżdżą? – zapytałam z zazdrością.
– No właśnie nie wiem…
– Może politycy jacyś? Papiery mają to jadą…
Nasze rozważania przerwał ok. 30 letni mężczyzna, który leniwie przechadzał się między samochodami, w jednej ręce trzymając parującą kawę, a w drugiej wypalonego do połowy papierosa. Zatrzymał się obok otwartego okna Stanisława i zagadnął:
– Potrzeba coś szybciej?
– Potrzeba, potrzeba. – Odpowiedzieliśmy zgodnie, odprowadzając wzrokiem zachodzące słońce.
– To jedźcie tam – wskazał palcem ów tajemniczy pas – ja będę na początku i was wpuszczą.
– Ile? – zainteresował się kierowca.
– Sto.
Stanisław spojrzał na mnie i oboje z aprobatą kiwnęliśmy głowami. Ale zaraz mnie olśniło.
– Sto czego?
– No waszych, przecież nie naszych… – odpowiedział ze śmiechem Ukrainiec.
– A… to za dużo! – targował się Stanisław. – Kiedyś płaciłem 50 waszych.
– Panie, kiedy to było… To jedziecie czy nie?
Mój towarzysz spojrzał jeszcze raz na zachód i potwierdził zawarcie umowy. Skręciliśmy na sąsiedni pas i podjechaliśmy do przodu. Nasz nowy znajomy podszedł do stojącego tam radiowozu a następnie poinstruował nas, że na znak funkcjonariusza mamy podjechać do celnika. Dostał jakieś 800 hrywien. Zapewne do podziału z policjantami i celnikiem. Życie. Dalej było już łatwo; ogólnie mniej problemów jest z pokonywaniem granicy samochodem niż pieszo. Celnicy po prostu pytają, co masz w środku, a Ty odpowiadasz, że ubrania i środki higieniczne. Nie chce się im sprawdzać całego bagażnika, więc omiatają wzrokiem torby i koniec.
Natomiast jeśli idziesz pieszo, szykuj się na porządne przeszukanie. I to nie ze strony Ukraińców, tylko z naszej. Plecak na taśmę i do prześwietlenia. Kilka osób, które przekraczało granicę ze mną, musiało oddawać mięso – na teren UE nic nie można wwieźć. Kogoś nawet zawrócili, bo jechał w marcu, a pozwolenie na pracę w Polsce miał od lipca. Ale dosyć o kordonie (przejściu granicznym), widoki miały być tematem wiodącym.
Kiedy już wjedziesz za wschodnią granicę, otwierają się przed Tobą ogromne połacie pól i wielkie, niesamowite niebo, wiszące o wiele wyżej, niż nasze. Naprawdę. I jedziesz. Po drodze widzisz: pole, pole, pole, las, pole, pole, las, wioska, las, las, pole, pole, cywilizacja ( – zjazd na stację benzynową), pole, pole, las, pole, wioska, dużo pól… Właściwie ma się wrażenie, że Ukraina to wielka szachownica; najpiękniejsza wtedy, gdy kwitnie rzepak na przemian ze zbożem i warzywami, lub gdy po prostu niektóre z pól okazują się być pastwiskami i są soczyście zielone. I takie kratki widać aż po horyzont. W zimie natomiast nie widzi się nic – ogromna, biała pierzyna zasypuje nawet niebo stykające się z ziemią. Droga? Na wyczucie, zresztą wraz ze śniegiem zejdzie i asfalt. Po niektórych trasach lepiej jeździ się zimą. Zresztą stan dróg to osobny temat… W każdym razie między miastami da się przemieszczać.
Wróćmy do kwitnącej szachownicy. Robi niesamowite wrażenie nie tylko na płaszczyźnie wizualnej. Wyobraź sobie: jedziesz i gdzie nie spojrzysz tam bezkres pól, a tuż za nim kraniec świata – niebo. Droga biegnie prosto przez te połacie i nie ma świateł, przejść dla pieszych czy miast i wiosek. Więc jedziesz szybko, bo i ruch niewielki – czasem przez kilkanaście (kilkadziesiąt) minut nie pojawi się żaden pojazd. Tabliczki informują Cię o mijanych miejscowościach: „Aleksandriwka wita”, a minutę później „Aleksandriwka żegna”, ale żadna Aleksandriwka nie pojawia się w zasięgu Twojego wzroku; ani jeden budynek. I jedziesz dalej w stronę horyzontu z migającymi po bokach polami i niezmierzonym nieboskłonem i czujesz się bardzo, bardzo mała i niepozorna wobec tego, co widzisz. Serce ci dygocze tak, jak podczas ruszania windy w górę; to nie strach, to wolność.
Choć strach też. Niechby się samochód zepsuł na takiej drodze – powodzenia.
Co Cię czeka oprócz wizualnej uczty Matki Natury? Ojciec Industrializm, czyli gigantyczne, niewiadomo jaką siłą przytrzymywane, pomniki. Pomniki to stanowczo to, co w krajobrazie Ukraińcy lubią najbardziej. Jadąc autostradą Kijów – Lwów, niedaleko od miejsca docelowego, dokładnie po lewej stronie jezdni znajduje się pagórek, z którego wybiegają konie. Z którego – dobrze napisałam. Piękne, potężne, ślicznie utrzymane konie (jeśli mnie pamięć nie zawodzi, były dwa – zdjęcia niestety nie zdążyłam zrobić). Skąd się wzięły na tym pustkowiu i co symbolizują – nie wiem. Wiem natomiast, że takich okazów znajdziecie na Wschodzie sporo. Rozmach – to określenie najlepiej oddaje charakter monumentów. Nie tylko tych, które widzimy w przerwie między polem a polem, ale także „miejskich”. Górująca nad Kijowem „Matka Ukrainka” wzbudza autentyczny szacunek; nie sposób nie dojrzeć również tęczy, pod którą stoją żołnierze dwóch armii, czyli pomnik przyjaźni ukraińsko – radzieckiej. I tej tęczy nikt nie ruszy… Ruszony, a właściwie powalony, został Stalin, i to praktycznie w każdej wiosce. Kiedyś głównym punktem każdego miasteczka/wsi był plac jednego z dwóch rosyjskich dyktatorów: Włodzimierza lub Józefa, a na tymże miejscu wznosił się odpowiedni pomnik. Którejś nocy, niedługo po rozpoczęciu „Majdanu”, miało miejsce „padanie Lenina”, czyli masowe burzenie tych pomników. Dziś (zapewne) każda miejscowość ma Plac Wolności z powiewającymi flagami. Co nie oznacza, że nie uświadczymy już pomników. One są; postaci, „proste” figury czy ściany pamięci – wszystkie oddane ofiarom Drugiej Wojny Światowej oraz Wielkiego Głodu. Znajdziemy je nawet w najmniejszej, najbardziej zapomnianej przez ludzi wiosce. Wysokimi i reprezentatywnymi pomnikami ozdabia się również wjazdy i wyjazdy do miast, na których wypisane (lub bardziej wygrawerowane/ zbudowane) są słowa powitania i pożegnania dla wszystkich zainteresowanych.
Skoro wjechaliśmy już na tereny zabudowane, nie możemy zapomnieć o Wiecznym Ogniu. Pali się (a właściwie palił) przed wszystkimi pomnikami upamiętniającymi ofiary Wielkiego Głodu; przeważnie ma formę sporego, otwartego znicza (tak jakby półmisek). Najbardziej okazały znajduje się oczywiście w Kijowie nad muzeum upamiętniającym tą tragedię. Mimo poważnej i wprawiającej w zadumę symboliki tych pomników, moje wspomnienie z nim jest raczej zabawne… Pierwszy raz zobaczyłam znicz kilka lat temu w Berdiańsku (kurort nad morzem Azowskim). Zauważyłam, że faktycznie nigdy nie gaśnie – wiatr i deszcz nie były mu straszne. Zapytałam więc mieszkańca miasteczka o mechanizm znicza – co podtrzymuje ogień? Jest tam zamontowana butla z gazem i działa jak palnik w piecyku? Ten spojrzał na mnie z wyrazem bezmiernego zdziwienia i odparł:
– Jaki gaz?! Przecież to Wieczny Ogień, on zawsze płonie!
– No dobrze, ale DLACZEGO?
– Bo to Wieczny Ogień!!!
I tyle się dowiedziałam, więc o konkretną informację zwróciłam się do koleżanki w Kijowie. Wykształconej, inteligentnej i ogólnie ogarniętej życiowo dziewczyny. Niestety również w jej oczach dostrzegłam niezrozumienie i zaskoczenie pytaniem i usłyszałam: „Ale po co gaz? Albo coś innego? To Wieczny Ogień, on zawsze się pali!”.
W tym roku się nie palił. W Niemirowie stał pusty, kamienny znicz.
– Czemu Wieczny Ogień się u was nie pali? Od kiedy?
– Już dawno, odkąd Putin podniósł ceny gazu. Miasta stwierdziły, że trzeba oszczędzać i odłączyły dopływ do zniczy. I już chyba nigdzie nie ma Wiecznego Ognia… może w Kijowie, ale czy cały czas – nie wiem.
Wielka zagadka została rozwiązana. Poniekąd szkoda mi Wiecznego Ognia; choć pomysł był nieekonomiczny i raczej z tych dziwniejszych, płomienie niosły w sobie historię – tragiczną i niezrozumiałą – przypominając o zmarłych i zarazem ostrzegając, żeby się nigdy nie powtórzyła.
Przejechaliśmy już tereny zabudowane oraz puste połacie kraju; zostały przedmieścia. Często ich po prostu nie ma; nie przygotujemy się psychicznie na dotyk cywilizacji, mijając gdzieniegdzie rozrzucone domki czy jakąś fabrykę. Na ogół jest tak: tabliczka z nazwą miasta, miasto, tabliczka z przekreśloną nazwą. Na obrzeżach (a także miejscami pośród pól) natkniemy się praktycznie zawsze na teren dość specyficzny. Kolorowe, czyli zielone/ fioletowe/ niebieskie metalowe krzyże, powiewające na nich równie barwne wstążeczki, kwiaty – tak wygląda typowy cmentarz. O cmentarzach chciałabym napisać osobno, więc tu tylko zaznaczę ich obecność. Przedmieścia. Prócz miejsc spoczynku zobaczymy tu również wiele z żywego inwentarza mieszkańców. Kury spokojnie przechadzające się po poboczach, kozy wypasające się w rowach, jakaś krowa… Lepiej zwolnić.
Tyle na dziś. Mam odczucie chaotyczności, następnym razem się poprawię.

