Podróże,  Społeczeństwo

Sudan Południowy: Burza i chłopcy

Tekst: Kazimierz Helon

Za drzwiami deszcz i to taki bardzo długo, bo aż 5 miesięcy wyczekiwany. Są pioruny i grzmoty choć jeszcze słyszane tylko z daleka. Są zamiecie, podczas których kurz podrywany przez wiatr z ziemi fruwa w powietrzu, aż ciężko oczy otworzyć. Tworzy się wtedy jakby mgła z tego kurzu. A to i tak dopiero zapowiedź, bo burze podczas których nasze babcie zapalałyby gromnice, oberwania chmury, rzeki płynące ulicami drążące głębokie kanały, czyniące drogi nieprzejezdnymi, błoto, komary i malaria to wszystko się zbliża. Odchodzą za to ponad 40-sto stopniowe upały i litry wylanego potu (nie wiem czy więcej płynęło go w dzień czy w nocy podczas snu). Jest jednak coś co się nie zmienia, to nasza misja, która trwa niezależnie od pory roku.

Urwisy
Myślę, że już mogę powiedzieć, że jesteśmy jak jedna rodzina. Mam na myśli siebie, Bartka i chłopców. Mamy swoje lepsze dni i mamy te gorsze, ale po każdym z nich ciągnie jednych do drugich. Czasem rozumiemy się bez słów, a czasem nawet z pomocą tłumacza nikt nie wie o co drugiemu chodzi. Praca nie należy do najlżejszych, bo chłopców jest dużo, a nas kilkoro (pracują z nami jeszcze dwie osoby) i ci pierwsi czasem potrafią wejść nam na głowę i za nic nie chcą z niej potem zejść. Trzeba wtedy podnieść głos, postawić od nowa granicę, a czasem w pojedynczych przypadkach nabrać dystansu na jakiś czas. W kilku słowach o nich: to są urwisy nie do zatrzymania, bo gdy już coś wpadnie im do głowy to czasem na nic nasze starania by to zmienić. Trzeba wtedy cierpliwie czekać na koniec. Tego się nauczyłem, ale muszę jeszcze popracować nad tą metodą.

 

Kilku chłopców było chętnych by popracować jako pucybuty (nie mają za dużego wyboru), więc pomogliśmy im w zakupie potrzebnych rzeczy i już od kilkunastu dni prawie ich z nami nie ma, tak poważnie podeszli do pracy. Przyznam się, że pomimo radości jaką odczuwam widząc ich usamodzielnionych i czerpiących z tego radość, trochę za nimi tęsknię.

Mamy na głowie też kilka zmartwień np. 10-cio latka cierpiącego na padaczkę, który pomimo przyjmowania leków, kilka dni w miesiącu dostaje lekkich ataków i ląduje na ziemi, co kończy się krwawiącą wargą lub nosem oraz bezradnym płaczem, którym pokazuje, że ma dosyć. Ostatnio także dołączył do nas chłopiec, który nie mógł przyjść o własnych siłach, bo spadł z drzewa i złamał nogę. Został do nas przywieziony na motorze. Od dwóch tygodni jest w szpitalu, w którym pozostanie jeszcze miesiąc i dwa tygodnie. Nie ma nikogo z rodziny. Ma teraz nas i widzimy się co dzień w porze obiadowej i choć nie możemy porozmawiać (bariera językowa) to już wiem, że lubi rysować, rozwiązywać łamigłówki i oglądać filmy. Blok rysunkowy, na którym tworzy nasz młody kolega, już po kilku dniach wypełniony był do połowy szkicami domów, ludzi i krów prowadzonych na sznurku. Nie on jeden lubi oglądać filmy. Na pokaz przychodzi każdy kto może chodzić plus opiekun, średnio 12 osób, a rekord to 25. Jest to wielka atrakcja dla wszystkich. Blok, kredki, puzzle i bajki w wersji książkowej także mają spore powodzenie u sąsiadów.

 

Najcięższym przeżyciem była dla nas śmierć jednego z naszych podopiecznych. Zmarł 31 stycznia. Przyczyną śmierci była gruźlica. Na imię miał Matuć, miał 21 lat. Był cichą, spokojną, wręcz niezauważalną osobą. Gdy powiedziano nam o jego chorobie było już za późno by wyzdrowiał. Został też w trakcie leczenia pobity przez policję, która szukała wśród chłopców sprawców nocnej kradzieży i biciem zdobywała informacje. Czy to było przyczyną jego śmierci ? Nie wiem. Wiem tylko, że im dłużej tu jestem tym mniej pewne kwestie rozumiem.
Z chłopcami, w czasie spędzanym wspólnie spotyka nas wiele radosnych chwil i te przeważają. Cieszą nas np. te chwile spędzone z nimi tak po prostu, beztrosko. Cieszy ich radość, cieszy to, gdy nagle otworzą swoje skorupy, w których się schowali po złych doświadczeniach, ukażą dobre serca. Ich spontaniczny śmiech to dla mnie widzenie raju na ziemi i wcale nie przesadzam, tak sobie wyobrażam raj. Ci, którzy byli smutni i doświadczeni przez życie – bo nikogo ono nie oszczędza – teraz radują się jak dzieci, nawet, gdy już z racji wieku dziećmi nie są.

 

Podsumowując w kilku słowach, chcę powiedzieć, że choć nie jest mi łatwo być z chłopcami  (mam problem z pokochaniem kogoś takim jakim jest) to jest to piękny czas. I choć do odjazdu jeszcze daleko to już wiem, że będę za nimi tęsknił i też wierzę, że pomimo ciężaru jaki dźwigają i warunków w jakich żyją, będą kiedyś szczęśliwi. Może będą nadal mieszkać na ulicach miast, ale w sercu będą wolni… Bo myślę, że być wolnym i szczęśliwym to wiedzieć, że nasz Ojciec jest Królem. Ojciec, który jest w Niebie.