
Obrazki z Ukrainy cz. 1
Tekst: Oktawia Galbierska | Grafika: Katarzyna Ociepska |
ZNANE – NIEZNANE
Do tej pory strefę schengeńskiego opuściłam cztery razy. Oprócz gorączki podróży i niepewności co do moich dalszych losów, towarzyszyły mi uczucia radości, wolności i pewność tego, że jestem we właściwym miejscu. Mogłam tu zrzucić wszystkie maski i nie musieć nikogo udawać, cieszyć się porannym wstawaniem, chodzić w piżamie do sklepu i wyrzucić zegarek. Spotykałam ludzi prostych, acz “głębokich”, którzy dzielili się ze mną swoimi historiami i zawartością lodówek. Po powrocie nieustannie tęskniłam za krajem przepełnionym absurdami, bezprawiem oraz pierwotnym pięknem. Na liście moich życiowych celów zapisałam, że chcę tu mieszkać przynajmniej rok. Niedawno nadarzyła się okazja. Słuchałam wtedy następujących słów jednej z piosenek: Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem… i pomyślałam, że ten tekst jest o Ukrainie.
U naszych wschodnich sąsiadów historię dzielą zrywy i klęski, wszystkie w wymiarze narodowym. Tak więc bywałam tu pomiędzy Pomarańczową Rewolucją a Majdanem (2008-2012). Później niestety bałam się sytuacji politycznej (tudzież militarnej). Kilka dni temu znów przekroczyłam granicę znanej mi czasoprzestrzeni. To, co zastałam w niebiesko – żółtym kraju, postaram się opisywać najlepiej, jak potrafię. Zapraszam w podróż do fascynującego świata.
Obrazek 1.
Maszę poznałam w kościele. Piękna dziewczyna, studiuje ekonomię gdzieś w chmielnickim. Lubi wracać do rodzinnej miejscowości, ponieważ tu są wszyscy jej przyjaciele. Poszłyśmy na spacer. Celem był park, ale ten już widziałam, a że innych atrakcji turystycznych owa mieścina nie posiada, poszłyśmy – cytuję – o tak, gdzie ulice dobrze oświetlone. Wypytywałam o uczelnię – ekonomię studiuje tam 6 osób. Słownie: sześć. Wszystkich studentów jest około setki. Mój wydział liczył ponad 200. A wydziałów ci u nas dostatek. Masza zdziwiona, ja również. Rozmawiałyśmy po polsku, moja towarzyszka chciała poćwiczyć. Zapytałam i o to.
Uczyłam się polskiego kilka lat temu, kiedy chciałam dostać kartę polaka. No, jak co drugi u nas. Chciałam pojechać do was na studia, ale okazało się, że u nas wszystko taniej wychodzi.
Ta wypowiedź stanowi dla mnie kwintesencję dążeń i braków Ukraińców: tożsamości i pieniędzy. Być Polakiem to powszechne marzenie: można stąd wyjechać do kraju mlekiem i miodem płynącego, dobrze zarabiać i godnie żyć. Odwieczne prawo rotacji; oni do nas, my do Reichu, Anglii i JuEsEj.
Obrazek 2.
Przed Tobą standardowy zestaw patriotyczny: kilka flag, godło na szybie, dodatkowo europejskie gwiazdki. W około starter-pack wyznawcy prawosławia, niekoniecznie przekładający się na ilość odwiedzin w cerkwi: przyklejone papierowe ikony, jakaś modlitwa, wizerunek Matki Boskiej na wiszącej płycie CD i podskakujące w takt mijanych dziur czotki. Tak, jesteś w marszrutce, najpopularniejszej formie komunikacji publicznej na Ukrainie. Jak kupić bilet? Wchodzisz, podajesz banknot osobie przed Tobą i mówisz: jeden. Rzeczona osoba podaje go dalej, aż dotrze do kierowcy, który wydaje resztę i odsyła do tył, do Ciebie. To działa! Za to strzeż się dworców, tam Cię oszukają i na sto hrywien.
Tak więc siedząc w miękkim fotelu jedziesz i podziwiasz widoki za oknem: pole, pole, pole, las, pole, przystanek, pole, o! las, pole, przystanek… A na przystankach jeden z dwóch napisów: Sława Ukrainie. Sława wielkiej Ukrainie., Najczęściej w barwach narodowych, ale czasem też czarne czy czerwone, uczynione w pośpiechu, jakby ukradkiem. Podskórnie wiesz, że mają inny wydźwięk niż Legia Pany
Obrazek 3.
Teresa siedzi na krześle w swoim salonie. Dom przystrojony: dywany, obrazy na każdej ścianie, pięknie wydani Puszkin z Tołstojem, których ludzkie oko chyba nigdy nie skalało. Gospodyni jest piękna i dobra, od razu poczęstowała mnie winem domowej roboty. Jej czteroletnia córka, Nadzieja, biega i krzyczy, znosi zabawki, męczy kota i nie zamierza iść spać. Teresa patrzy na nią z politowaniem, potem na mnie. Ty chciała takie dziecko? Wzruszam ramionami. Jakie będzie, takie będzie, jeśli w ogóle będzie. Stół, jak zawsze przy gościach, suto zastawiony: ryba, gołąbki, kartoszka, obłędna sałatka ze śledzia, kolejna z buraków, chleb i dużo ciastek.
Jestem odbierana jako wielka podróżniczka, bo byłam dwa razy we Francji (co z tego, że pilnować dzieci znajomych) i jeden dzień w Niemczech (pomińmy fakt, że przeszłam ze Zgorzelca do Gerlitz).
– To co się tobie podoba w Ukrainie? Czemu ty tu wracasz? – pyta Teresa.
– Wszystko. U was spokój, wolność, dobrze się tu czuję.
Rozmówczyni patrzy na mnie z ironicznym niedowierzaniem.
– Przecież tu nic nie ma.
Wiem, że mnie nie rozumieją. Dla nich to kraj zgwałconej nadziei.

