
Doctor Strange – czy warto iść do kina?
Tekst: Łukasz Marcinek
Marvel po raz kolejny udawania, że potrafi przenieść komiksowy świat na wielki ekran. Tym bardziej, że Strange to bohater, który wnosi powiew świeżości do ekranizacji komiksów.
W filmie pada jedno zdanie, które jest kluczowe dla losów naszego bohatera. „Avengers strzegą świata przed zagrożeniami fizycznymi my przed duchowymi”. Cała fabuła skupia się właśnie na strefie duchowej, metafizycznej. Mamy tutaj magie, wytwarzanie przejść, tarcz czy lin. Nie dostaniemy tutaj najróżniejszych mocy typu X-man czy zapierających sekwencji walk, Doctor Strange toczy się w zupełnie innym tonie. Zacznijmy jednak od początku. Stephen Strange jest genialnym neurochirurgiem, ambitnym, ale jednocześnie zarozumiałym i pełnym pychy. Pewnego dnia ulega wypadkowi samochodowemu, w którym poważnego uszkodzenia doznają jego ręce, przez co nie może wykonywać zawodu. W wyniku desperacji trafia do Katmandu, do starożytnej organizacji Kamar – Taj. Wkrótce Strange odkrywa świat magii i alternatywnych rzeczywistości. Co tu dużo mówić film daję radę, jeżeli chodzi o tegoroczne produkcje od Marvela to Doctor Stragne plasuję się za Kapitanem Ameryką. Obawiałem się tego filmu, zastanawiałem się czy historia lekarza, który staje się czarodziejem może spodobać się ludziom, którzy tego komiksu nie znają. Moje obawy były niesłuszne. MCU po raz kolejny pokazuję, że wie jak przenosić bohaterów na ekran. Duża w tym zasługa Benedicta Camberbatcha, który po raz kolejny udawania, że obecnie jest jednym z najlepszych aktorów świata. Strange w jego roli jest przekonywujący zarówno jako lekarz jak i czarodziej, z jednej strony pycha i chęć bycia numerem jeden a drugiej ratowanie świata. W obu tych wcieleniach Camberbatch jest świetny. Warto też zwrócić uwagę na postać Przedwiecznej w tej roli Tilda Swinton, która krok po kroku tłumaczy nam, o co chodzi w tej całej magii, dzięki czemu widz, który nie miał wcześniej styczności z komiksem nie musi sobie nic dopowiadać. Jeżeli chodzi i postacie to zawodzi główny antagonista. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że czarne charaktery w filmach Marvela służą do tego, żeby wypromować głównego bohatera. Tak jest i tym razem, Kaecilius za każdym razem, kiedy się pojawia na ekranie budzi strach, czuć emanującą potęgę i gniew, ale potencjału tej postaci nie wykorzystano. Na uwagę załguję także finał, który jak na kino, superbohaterskie jest mało spektakularny, jest wyważony bez zbędnej patetyczności, a mimo to naprawdę może się podobać. Wspominałem już o fabule, ale trzeba jeszcze powiedzieć o dwóch elementach, które trzymają całość w jednym kawałku. Pierwszym jest humor. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że filmy Marvela kładą duży nacisk na ten element, tutaj jest podobnie, humor prowadzi nas przez cały film wielokrotnie rozładowując atmosferę. Jak choćby lewitująca peleryna, która pomimo że jest efektem specjalnym potrafi rozśmieszyć do łez. Drugi element to zdjęcia, które są najmocniejszym punktem tego filmu. Ja byłem na wersji 2D, ale po wyjściu z kina żałowałem, że nie poszedłem na wersje 3D dla samych zdjęć, te są naprawdę spektakularne. Scena w Londynie czy w Nowym Jorku, który w pewnym momencie staje się wielką kostką Rubika zapiera dech. Film ten otwiera nowy rozdział w tym uniwersum pokazując, że na magie i projekcje astralne czy manipulowanie czasem też jest miejsce. Dobrze, że w MCU nie boją się stawiać na nowych bohaterów, bo jak pokazuję ta produkcja warto, a dzięki temu ten świat nam się nie nudzi.
Doctor Strange ma słabe jak i mocne strony, ale po raz kolejny Marvel pokazał, jak robi się film o superbohaterze. To, że dostaniemy kontynuacje możemy być pewni, a wiele wskazuje, że Strange stanie się teraz wiodącą postacią w całym uniwersum, i zanim dostaniemy drugą część tego filmu na pewno zobaczymy go w Avangers: Infinity War, a niewykluczone, że także w przyszłym roku w Thor: Ragnarok. W 2017 roku dostaniemy kolejne trzy filmy od MCU i liczę na to, że po raz kolejny dostaniemy porządne i świetnie zrealizowane kino superbohaterskie.

